Mężczyzna nie traci kobiety przez kogoś innego. Traci ją przez własne słowa — te, które kiedyś raniły bardziej niż jakakolwiek obojętność. Przez obietnice, które zostały tylko pustym dźwiękiem. Przez dni, gdy ona czekała na ciepło i zrozumienie, a dostawała ciszę i chłód. Przez chwile, gdy zamiast wsparcia słyszała krytykę, zamiast miłości — wątpliwości, a zamiast troski — dystans. Kobieta nie odchodzi nagle. Ona oddala się powoli — myślami, sercem, duszą. Wciąż jest obok ciałem, ale w środku zaczyna budować mur wokół swojej wrażliwości. Jeszcze się uśmiecha, jeszcze gotuje kolację, jeszcze słucha… Ale w niej coś cicho umiera — z samotności, której doświadcza u boku tego, którego kiedyś wybrała. Mężczyzna traci kobietę wtedy, gdy przestaje dostrzegać jej wartość. Gdy zapomina, że miłość to nie tylko słowa, ale codzienna obecność, troska i wybór. Traci ją wtedy, gdy przestaje chronić jej serce. I wtedy ona odchodzi. Bez krzyku. Bez scen. Odchodzi cicho, spokojnie, zabierając ze sobą całe ciepło, które kiedyś dawała tylko jemu. I już za późno, by szukać winnych — bo przyczyna od początku była w nim samym.