Nie jestem służącą. Nie przyszłam na świat, żeby sprzątać za dorosłego faceta. Nie jestem w domu na etacie od gotowania, prania i wycierania kurzu. Nie będę dźwigać na swoich barkach obowiązków tylko dlatego, że ktoś uznał, że „kobieta powinna”. Nie powinna. Bo kiedy dwoje ludzi mieszka pod jednym dachem, to ten dom jest wspólny. Brudne naczynia nie należą do jednej osoby. Pranie nie segreguje się samo. Obiad nie gotuje się siłą mojej płci. A ręczniki w łazience nie składają się tylko dlatego, że mam dwie ręce. To nie magia. To praca. I nie widzę powodu, dla którego miałabym pracować sama. Nie chcę podziękowań za umyty zlew, jakby to była przysługa. Nie chcę oklasków za obiad, który przecież też zjemy wspólnie. Nie chcę patrzeć, jak ktoś siedzi na kanapie i „nie widzi” sterty rzeczy do zrobienia. Bo jeśli ktoś nie widzi obowiązków – to znaczy, że nie chce ich widzieć. A ja nie mam zamiaru nikogo uczyć podstawowej sprawiedliwości. Ani prosić, ani tłumaczyć. Ani pokazywać palcem, że dom to nie hotel i ja nie jestem pokojówką. Mężczyzna w domu nie jest gościem. I jeśli chce mieć przy sobie kobietę, a nie zmęczoną do granic sił gospodynię – powinien o tym pamiętać.