Wiesz, kurwa… Siedziałem ostatnio na ławce, patrzyłem na ludzi i coś mnie jebło w głowę. Nie tak dosłownie, ale wiesz, takie pierdolone „olśnienie”. Patrzę na tych wszystkich napompowanych, wyretuszowanych ludzi, co to muszą być idealni, bo inaczej nie istnieją. Kurwa, kiedy to się tak spierdoliło, co? Kiedy to przestało chodzić o człowieka, a zaczęło o filtr, klatę i fejm? Dziś nie ważne, jaki jesteś – tylko jak wyglądasz. Czy masz sześciopak, samochód i apartament z widokiem na kurwa nic. Nie liczy się już, ile masz w sobie dobra, czy potrafisz przytulić, jak ktoś się sypie… Tylko czy twoje życie wygląda jak reklama szczęścia na Instagramie. A ja mam w dupie te pozłacane pozory. Bo wiesz co jest prawdziwe? Prawdziwe jest to, jak wracasz zmęczony, a ktoś na Ciebie czeka. Jak możesz rzucić wszystko i po prostu się przytulić, bez gadania, bez masek, bez udawania kogokolwiek. Jak rano razem jecie jajecznicę, robicie sobie kawę i śmiejecie się z głupich rzeczy. Jak ktoś się cieszy, że JESTEŚ. Nie, że masz. Że JESTEŚ. Kurwa… to jest luksus. Obecność. Prawdziwa obecność. Nie nowy telefon, nie sportowy wóz, nie palmy i drinki z parasolką. Tylko to, że ktoś zna Cię bez makijażu życia i wciąż chce być obok. I takich ludzi trzeba szanować jak świętość. Bo tam, gdzie ktoś cieszy się z twojego istnienia, nawet gdy masz bałagan w głowie, minus na koncie i serce w naprawie – tam jest coś, czego nie da się kupić. Tam jest Miłość. Nie ta z filmów. Nie ta z bajek. Ta prawdziwa – codzienna, czasem trudna, ale kurwa – najpiękniejsza. Więc przestań gonić za blichtrem, bo najwięcej warte rzeczy w tym życiu – to te, których nie da się sfotografować. Nie ważne, co masz. Ważne, że jesteś. I ktoś to widzi. ~ Adwokat Diabła