Kiedyś się obudzisz. Nie w klatce. Nie z myślą, że znowu zjebałeś tydzień. Nie z kacem, pustką, winą i pierdolonym lękiem, który ściska ci klatę jeszcze zanim otworzysz oczy. Tylko w spokoju. W niedzielę. O 10:03. Słońce będzie wpadać przez zasłony, a w kuchni już będzie pachniało kawą. Mocną. Taką, jak lubisz – bez udawania, bez słodzików, bez gówna. Obok będzie kobieta. Nie jakaś przypadkowa, nie taka "na chwilę", tylko taka, która zna twoje demony, widziała cię na dnie – i została. Taka, która się nie boi twojej ciszy. Taka, która kocha nie tylko to, jaki jesteś, ale i to, kim próbujesz być każdego dnia. Będziesz miał spokój. Nie perfekcję – spokój. Telefon nie będzie parzył powiadomieniami, bo już nie będziesz nikomu nic udowadniał. Śniadanie nie będzie z mikrofalówki. Zjesz je powoli, z rozmową, z dotykiem, z ciszą, która nie boli. I wiesz co? Nie stanie się to przez przypadek. Nie przyleci do ciebie anioł i nie odmieni życia. To ty, kurwa, któregoś dnia powiesz: „Mam dosyć”. Dosyć bycia ofiarą. Dosyć uciekania. Dosyć wmawiania sobie, że jesteś skazany na samotność i wieczne napierdalanie się z życiem. I zaczniesz małymi krokami. Zmienisz jedno. Potem drugie. Potem siebie. Zrobisz porządek. W głowie. W relacjach. W łóżku. W telefonie. I pewnego dnia – może szybciej, niż myślisz – obudzisz się w niedzielę o 10:03... i będzie dobrze. Nie idealnie. Nie jak z Instagrama. Ale prawdziwie. Po twojemu. - Adwokat Diabła