Kiedy wszystko leci na łeb na szyję, a życie wali się jak domek z kart, wtedy dopiero widać, kto naprawdę jest obok. Nie mówię tu o pustym portfelu czy koncie, które świeci jak latarnia w środku nocy. Chodzi o te momenty, gdy leżysz na kanapie, patrzysz w sufit i myślisz: „No to pięknie, mam dość.”
I nagle - dzyń, dzyń. Telefon.
- Ej, żyjesz tam? Bo coś cicho się zrobiło.
Albo ktoś po prostu puka do drzwi i stoi z paczką ulubionych chipsów, bo wie, że nawet największa katastrofa smakuje lepiej z chrupiącym wsparciem.
To są te ciche gesty, których często nie doceniamy na bieżąco. Dopiero później, analizując to wszystko jak detektyw w kryminale, uświadamiasz sobie, kto naprawdę był przy Tobie. Kto nie zniknął, kiedy przestałeś być „zabawny i pełen energii.” Kto nie odwrócił się, gdy nie miałeś nic do zaoferowania poza smutnym spojrzeniem i milczeniem.
Ja też długo tego nie widziałem. Ale kiedy w końcu podniosłem głowę znad własnych problemów, zauważyłem - kurde, oni byli tu cały czas! Bez wielkich słów, bez oczekiwań, po prostu… byli.
Więc jeśli masz takich ludzi - doceń ich. A jeśli wydaje Ci się, że jesteś sam, może po prostu czas przetrzeć okulary, bo ktoś właśnie stoi obok z wyciągniętą ręką. 💙
~ Adwokat Diabła