Przywiązujemy się do tych, którzy nie są w stanie nas kochać z takich powodów jak nadzieja, przez strach, przez cichy ból naszego niespełnionego pragnienia... Czasami zostajemy, bo żywimy się iluzjami, wierząc, że jeśli pokochamy mocniej i wlejemy w pustkę każdy bolesny fragment siebie, coś się zmieni. Siła naszego oddania będzie tak promienna i niezachwiana, że ​​skłoni wszechświat do wdzięczności. Że pewnego dnia zostaniemy docenieni i pokochani. Innym razem zostajemy, ponieważ nauczono nas, że miłość polega na wytrwałości – że naprawianie, poświęcanie się i pozostawanie niezłomną/ym w obliczu obojętności jest najwyższą cnotą. Przekonujemy samych siebie, że musimy być uzdrowicielami, niezachwianymi architektami odkupienia, którzy dowodzą, że oddanie nie zachwieje się, nawet gdy jest zaniedbywane. Oswajamy się myląc cierpienie z cierpliwością a cierpliwość z miłością. Poczucie winy również jest potężnym ciemiężycielem. Szepcze nam, że dokonywanie wyborów z myślą o sobie jest aktem okrucieństwa, że ​​odejście nie jest oznaką szacunku do samego siebie, ale oznaką porzucenia. Mówimy sobie, że nasze odejście by zniszczyło drugą osobę i że bez nas by się rozpadła. I tak zostajemy, nie dlatego, że jesteśmy kochani, ale dlatego, że boimy się, co by się stało gdybyśmy odeszli. Ale być może najboleśniejszym powodem, dla którego pozostajemy, jest strata wiary, że miłość w swojej najprawdziwszej formie może być delikatna, odwzajemniona i wolna od bólu. Zaczynamy akceptować kłamstwo, że miłość musi boleć, aby mogła być prawdziwa, że ​​jedyne, co kiedykolwiek poznamy, to pożądanie bez zaspokojenia. Przekonujemy samych siebie, że spanie obok kogoś, kto sprawia, że ​​czujemy się samotni, jest lepsze niż stawianie czoła bezgranicznej samotności. Wypełniamy naszą pustkę tymi, którzy nas nie widzą, po prostu dlatego, że my sami jeszcze nie nauczyliśmy się widzieć siebie. Ale nadchodzi taki czas kiedy musimy zadać sobie pytanie: Czy istnieje większa zdrada niż zdrada samej/samego siebie? Jakie okrucieństwo jest większe niż ciche uduszenie się poprzez zgaszenie własnego światła, aby ktoś inny mógł czuć się komfortowo w jego cieniu? Pozostawanie w miejscu, w którym nie jest się kochanym, nie jest aktem miłości, jest aktem wyrzeczenia się siebie. Prawdziwa miłość, to taka, która nie kurczy się pod ciężarem własnej kruchości, nigdy nie poprosi cię, abyś stał się kimś mniejszym. Nigdy nie będzie od ciebie żądała złagodzenia twoich granic, żeby stać się bardziej uległym. Ani milczenia, żeby zapewnić komfort innym. Więc odpuść, nie z goryczy, nie z rezygnacji, ale z szacunku dla ogromu swojej własnej wartości. Nie ma nic szlachetnego w przywiązaniu się do kogoś, kto żąda od ciebie wymazania samej/ samego siebie. Nie ma żadnego honoru w staniu tam, gdzie musisz błagać, żeby cię zobaczyli. Prawdziwa Miłość nie istnieje po to, by ją znosić, lecz po to, by ją przeżywać, w pełni, żarliwie i bezwarunkowo. A kiedy w końcu odrzucisz to, co cię umniejszało, nie znajdziesz pustki. Odnajdziesz siebie. A w tym promiennym ponownym odkryciu zrozumiesz, że nigdy nie byłaś byłeś zagubiona/y, że nigdy nie byłaś/ byłeś sama/sam. I to jest właśnie najwspanialsza miłosna historia. Mario Wiśniewski ph Pinterest


 

Wiesz, depresja nie wygląda jak non-stop płacz i dramaty. To nie jest ta scena z filmu, gdzie facet siedzi w ciemnym pokoju i wali głową w ścianę. Nie. Depresja potrafi być… spokój. Cholerny spokój. Spokój, który w środku cię zjada. Znasz typa, który zawsze się uśmiecha, gada z każdym, śmieje się z twoich żartów, a w środku czuje pustkę? To ona. Wkurwiająco spokojna, zawsze „wszystko spoko”, zawsze „zobaczymy”. W jej głowie dni mijają jeden za drugim, a plany na przyszłość? Nie istnieją. W myślach krzyczy o przerwę od życia, a na głos mówi, że jest ok. I tak, czasami życie jest tak ciężkie, że myśli o zakończeniu wszystkiego pojawiają się jak czarne chmury nad miastem. Ale ta depresja… nigdy nie pokaże ci twarzy. Jest mistrzynią masek – czasem nawet na siłę, udając, że wszystko jest w porządku. Ale tu jest moment, w którym musisz się obudzić: możesz to zmienić. Możesz zdjąć maskę i wziąć życie w swoje ręce. Nie jutro, nie za tydzień – TERAZ. Tak, kurwa, będzie ciężko. Tak, będzie cholernie niewygodnie. Ale każdy krok, który zrobisz, każda zmiana myślenia, każda mała akcja – odpycha cię od tego spokoju, który zabija od środka. Depresja może cię złamać, ale nie musi cię definiować. Możesz być tym facetem, który widzi życie nie jako obowiązek, tylko jako wyzwanie. Zaczynasz od drobnych rzeczy: wstajesz rano, robisz jedną rzecz dla siebie, nie poddajesz się nawet jeśli w środku krzyczy chaos. I powoli, kurwa powoli, zaczynasz wierzyć, że twoje życie nie jest odliczaniem dni, tylko tworzeniem ich wartości. I wiesz co? Kiedy w końcu to poczujesz – ten spokój przestanie być wrogiem. Zamiast tego stanie się twoim paliwem. Bo w końcu jesteś świadom, że możesz żyć na własnych zasadach, a nie na zasadach tej cholernie sprytnej depresji. - Adwokat Diabła