Byłam z nim kilka lat. Z człowiekiem, który miał dwie twarze. Dla innych – czarujący, pomocny, uprzejmy. Dla mnie – wybuchowy, drażliwy, wiecznie zdenerwowany. Potrafił się wściekać o najdrobniejszą rzecz. Krzyczał. Wyzywał. Obrażał. A potem… udawał, że nic się nie stało. A ja – tłumaczyłam. Usprawiedliwiałam. Wybaczałam. Bo wierzyłam, że to się zmieni. Że „ma trudny czas”. Że „to przez pracę”. Że „mnie kocha, tylko nie umie tego okazać inaczej”. Byłam naiwna. Bo on się zmieniał. Na chwilę. A potem było jak dawniej. I gorzej. Bo za każdym razem traciłam kawałek siebie. W końcu powiedziałam: dość. Choć było ciężko. Choć się bałam. Choć długo się wahałam, bo przecież „tyle razem przeszliśmy”. Ale nie mogłam już znieść braku szacunku. Tego, że ktoś, kto powinien mnie kochać – traktował mnie jako worek treningowy. Odeszłam. I to była najlepsza decyzja w moim życiu. Poczułam ulgę. Poczułam, że wracam do siebie. Dziś chcę Ci powiedzieć coś ważnego: Nie łudź się, że on się zmieni. Nie marnuj lat na kogoś, kto nie widzi w Tobie wartości. Nie pozwól, żeby ktoś Cię ranił, krzyczał na Ciebie, wyładowywał swoje frustracje – i nazywał to miłością. Miłość nie boli. Miłość nie podnosi głosu. Miłość nie niszczy. Nie bądź jak ja – nie czekaj latami na coś, co nie nadejdzie. Odejdź, zanim zapomnisz, kim byłaś, zanim zaczęłaś się bać własnego domu. - Kobieta Zwykła -