Kiedyś myślałem, że trzeba być wszędzie. Z każdymi. Dla każdego. Bo przecież „trzeba być miłym”, „trzeba pomóc”, „trzeba się starać”. No to się starałem… aż do granic zdrowego rozsądku. I wiesz co? Zorientowałem się, że niektórzy ludzie działają jak Wi-Fi w Bieszczadach – niby są, ale jak ich potrzebujesz, to znikają. Albo ciągną z ciebie energię jak powerbank na ostatnim procencie. Dziś? Sobota rano, kawa paruje w ulubionym kubku, kot przeciąga się jakby miał najwięcej problemów na świecie, a ja? Ja siedzę w ciszy, bez dram, bez niepotrzebnych relacji, bez tłumaczenia się, dlaczego mam święty spokój. Odciąłem się od chaosu, bo zdrowie psychiczne to nie dodatek – to fundament. I nie mam już czasu ani ochoty na ludzi, którzy psują atmosferę szybciej niż zepsute mleko w upał. Cenię sobie ciszę. Swój rytm. Sobotni poranek bez spiny. I wiesz co? Pierwszy raz od dawna – naprawdę odpoczywam. - Adwokat Diabła