Był taki moment w moim życiu, że próbowałem być “tym gościem”. Wiesz… zawsze grzeczny, z uśmiechem, z opinią skrojoną pod publikę. Taki, co kiwa głową, jak reszta kiwa, i nie fika, bo po co robić zamieszanie, nie? Tylko że pewnego dnia, siedząc sam ze sobą, poczułem się jak... podróbka. Jak wersja demo siebie. Grzeczny chłopiec, który udaje, że wszystko gra, a w środku aż się gotuje, żeby krzyknąć: „Ja pierdzielę, to nie jestem ja!” Bo prawda jest taka, że ludzie kochają, kiedy jesteś przewidywalny. Cichy. Wygodny. Jak poduszka IKEA - wszędzie pasuje, nikogo nie drażni. Ale jak tylko pokażesz pazur? Albo masz inne zdanie niż reszta? Ooo, wtedy zaczyna się koncert. "Za głośny." "Za pewny siebie." "Za dużo chce." "Za mało się stara." "Za bardzo się wyróżnia." I wiesz co? Już mi się nie chce w to bawić. Nie po to przyszedłem na ten świat, żeby grać rolę statysty w filmie o cudzym życiu. Nie będę się chować, żeby komuś nie było głupio przy moim świetle. Nie będę przepraszać za to, że idę swoją drogą - nawet jeśli jest wyboista, kręta i czasem prowadzi pod prąd. Bo prawda jest taka, że ludzie i tak będą gadać. Nieważne, czy siedzisz cicho, czy krzyczysz z dachu. Czy masz sukces, czy ledwo zipiesz. Zawsze znajdzie się ktoś, kto spojrzy z ukosa i powie: “Taa, ale…” Więc ja już wybrałem. Wolę być prawdziwy niż lubiany. Wolę iść sam niż iść w tłumie, który nie zna kierunku. Wolę świecić własnym światłem, nawet jeśli kogoś to razi w oczy. Bo na końcu dnia, jak patrzę w lustro, to chcę widzieć siebie - a nie wersję, którą świat chciał ze mnie zrobić. Więc jeśli też czujesz, że masz dosyć udawania… To chodź. Podnieś głowę. I chodźmy razem - po swoje. Nie perfekcyjni. Ale prawdziwi. Nie grzeczni. Ale wolni. Nie dla poklasku. Tylko po to, żeby naprawdę żyć. - Adwokat Diabła