Nie usunąłem Cię. Nie zablokowałem. Nie dlatego, że czekam, aż napiszesz. Tylko dlatego, że nie umiem udawać, że Cię nie ma. I że ja już nie jestem. Widzę Cię czasem. Na relacjach. W nowym płaszczu. W tej kawiarni na Wilczej, w której kiedyś mówiłaś, że mają najgorsze cappuccino w mieście. Ale teraz siedzisz tam z nim. I się śmiejesz. Nie wiem, co boli bardziej — to, że już nie pamiętasz, czy to, że pamiętasz aż za dobrze. I robisz wszystko, żeby pokazać, że już nic nie znaczę. A ja... ja jestem mistrzem udawania. Zmieniam zdjęcie profilowe, dodaję głupie story z cytatem, którego nie czuję, wrzucam selfie w nowej kurtce, której nawet nie lubię — byle tylko wyglądać jak ktoś, kto ma się świetnie. Kiedy widzę Was razem, udaję, że nic nie czuję. Ale prawda jest taka, że znam każdy Twój uśmiech. I ten na pokaz, i ten, którego nie udajesz. I wiem, że tamten nie był dziś dla mnie. Wiesz, czasem myślę, że może za bardzo chciałem, żebyś wróciła. A za mało walczyłem, kiedy byłaś. Za bardzo milczałem, kiedy trzeba było mówić. Za dużo myślałem, co będzie, zamiast być w tym, co było. Dziś jesteś z kimś, kto Ci odpisuje szybciej niż ja. Kto nie znika, kiedy robi się zbyt blisko. Kto nie chowa się w pracy, dymie z papierosa, w żartach, żeby tylko nie powiedzieć: „boję się, że mnie zostawisz jak wszyscy”. Może on Cię kocha prościej. Bez bagażu. Może to dobrze. Może tego potrzebujesz. Może tak miało być. Tylko jedno Ci powiem. Nie jestem obojętny. Tylko wytrenowany. Nauczyłem się nie okazywać, bo kiedyś pokazałem za dużo — i została po tym tylko pustka. Ale jak widzę Twoje imię na ekranie, to ręka drży. Mimo że nie piszesz już do mnie. I jak patrzę na Was, to nie zazdroszczę miłości. Zazdroszczę spokoju, który kiedyś był mój. A którego nie potrafiłem zatrzymać. Więc jeśli kiedykolwiek zerkniesz na moje story i pomyślisz „on już nie tęskni” — to wiedz, że tęsknię. Każdym zdaniem, którego nie wysłałem. Każdą piosenką, którą przewijam, bo za bardzo przypomina. Każdym spojrzeniem, którym omijam Twoje zdjęcia — tylko po to, by je jednak zobaczyć. Czerwony


 

Wiesz, depresja nie wygląda jak non-stop płacz i dramaty. To nie jest ta scena z filmu, gdzie facet siedzi w ciemnym pokoju i wali głową w ścianę. Nie. Depresja potrafi być… spokój. Cholerny spokój. Spokój, który w środku cię zjada. Znasz typa, który zawsze się uśmiecha, gada z każdym, śmieje się z twoich żartów, a w środku czuje pustkę? To ona. Wkurwiająco spokojna, zawsze „wszystko spoko”, zawsze „zobaczymy”. W jej głowie dni mijają jeden za drugim, a plany na przyszłość? Nie istnieją. W myślach krzyczy o przerwę od życia, a na głos mówi, że jest ok. I tak, czasami życie jest tak ciężkie, że myśli o zakończeniu wszystkiego pojawiają się jak czarne chmury nad miastem. Ale ta depresja… nigdy nie pokaże ci twarzy. Jest mistrzynią masek – czasem nawet na siłę, udając, że wszystko jest w porządku. Ale tu jest moment, w którym musisz się obudzić: możesz to zmienić. Możesz zdjąć maskę i wziąć życie w swoje ręce. Nie jutro, nie za tydzień – TERAZ. Tak, kurwa, będzie ciężko. Tak, będzie cholernie niewygodnie. Ale każdy krok, który zrobisz, każda zmiana myślenia, każda mała akcja – odpycha cię od tego spokoju, który zabija od środka. Depresja może cię złamać, ale nie musi cię definiować. Możesz być tym facetem, który widzi życie nie jako obowiązek, tylko jako wyzwanie. Zaczynasz od drobnych rzeczy: wstajesz rano, robisz jedną rzecz dla siebie, nie poddajesz się nawet jeśli w środku krzyczy chaos. I powoli, kurwa powoli, zaczynasz wierzyć, że twoje życie nie jest odliczaniem dni, tylko tworzeniem ich wartości. I wiesz co? Kiedy w końcu to poczujesz – ten spokój przestanie być wrogiem. Zamiast tego stanie się twoim paliwem. Bo w końcu jesteś świadom, że możesz żyć na własnych zasadach, a nie na zasadach tej cholernie sprytnej depresji. - Adwokat Diabła