Kiedyś to miałem tak, że jak ktoś mnie zawiódł, to odpalałem pełen zestaw: analiza, dramat, wykład o emocjach jak z terapii grupowej. A potem jeszcze przez tydzień nosiłem w głowie cały scenariusz, co to powinienem był powiedzieć, ale nie powiedziałem. Klasyk. Dziś? Przeszedłem na tryb „roszczeniowość umiarkowana”. Jak ktoś zawali, to nie robię z siebie papieża przebaczenia ani Rambo emocji. Po prostu: ograniczam kontakt, zostawiam życzliwą obojętność i idę dalej. Nie ma krzyków, nie ma obrazy majestatu. Taki „cichy unfollow” w życiu offline. Mam cię w dupie – ale elegancko. Bez dymu, bez dramy, bez konieczności tłumaczenia czegokolwiek komukolwiek. Bo wiesz co? Mam lepsze rzeczy do roboty. Mam siebie do ogarnięcia, cele do osiągnięcia i ludzi, którzy serio zasługują na mój czas i energię. I to, kurde, działa. - Adwokat Diabła