Dopóki mężczyzna nie wyzdrowieje… z bólu, który nosi w sercu, z ran, których nigdy nie opatrzył, z gniewu, który skrywa za milczeniem, z rozczarowań, które zakopał głęboko w sobie – będzie toksyczny. Nie dlatego, że chce. Ale dlatego, że nie potrafi inaczej. Bo dopóki nie spotka się z własnym cierpieniem, będzie ranił tych, którzy chcą go kochać. Odepchnie czułość, zlekceważy troskę, ukarze bliskość – bo ona budzi w nim lęk. Lęk, że znów ktoś odejdzie. Lęk, że znów będzie musiał się otworzyć. Kobieta, która go pokocha, będzie próbować uleczyć to, czego nie rozumie. Będzie kochać mocno – za dwoje. I powoli gubić siebie, szukając sensu w jego chłodzie. Ale miłość nie uleczy kogoś, kto sam nie chce się uleczyć. Nie rozpalisz ognia w sercu, które jeszcze nie przestało zamarzać. Dlatego, dopóki mężczyzna nie wyzdrowieje, będzie toksyczny – nawet dla anioła. I czasem największym dowodem miłości jest odejście. By on mógł kiedyś wrócić do siebie. I dopiero wtedy – do Ciebie.