Siedziałem dziś rano na balkonie, w ręce kubek kawy, ta sama co zawsze - tania, mocna, jebitnie gorzka. I tak patrzę w niebo. Cisza. I myśl przyszła… taka, co ścina człowieka od środka. „Mam jeszcze może z 40 lat życia.” Brzmi spoko, nie? Czterdzieści lat to kupa czasu. Ale zaraz potem przyszło coś mocniejszego: „To tylko 40 wakacji.” Kurwa. Czterdzieści. Czterdzieści razy jeszcze poczuję lato na plecach, piach pod stopami, wiatr w mordę na rowerze, zimne piwo na ławce z kumplem. Czterdzieści razy - a może i mniej - zobaczę jak drzewa robią się złote, jak śnieg cicho zasłania świat, jak wiosna pachnie życiem. I wtedy mnie walnęło. Ile z tych chwil naprawdę przeżyłem? Ile przespałem, przewaliłem na telefonie, przepiłem, przepłakałem, albo po prostu spierdoliłem, bo miałem ważniejsze „jutro”? Tyle się odkłada na „kiedyś”. Pasje, podróże, „pogadamy potem”, „jeszcze nie teraz”, „muszę się ogarnąć”. Tylko że, kurwa, może nie będzie potem. Może to dziś było ostatnie „dzień dobry” od mamy. Ostatnia rozmowa z ziomkiem. Ostatni raz, gdy czujesz zapach świeżo skoszonej trawy. Nie mówię tego, żeby Cię dobić. Mówię, bo trzeba się czasem jebnąć w łeb i przypomnieć sobie, że życie to nie próba generalna. Nie czekaj na idealny moment. Nie szukaj perfekcji. Po prostu żyj. Kochaj, spierdalaj w góry, rób zdjęcia, całuj, płacz, walcz, śmiej się jak głupi. Bo wiesz co? Jeśli dziś masz choć jeden powód, by wstać z łóżka - to masz wszystko. - Adwokat Diabła