Wtorek rano. Czyli poniedziałek, który się nie załapał na hejt, ale i tak boli. Budzik? Zamordowałbyś go szczoteczką do zębów. W głowie myśl: "Czy ja naprawdę mam tak żyć codziennie do końca życia?" A potem przypominasz sobie, że masz długopis w banku, karton po pizzy na stole i plan na życie zapisany na kartce, której nie możesz znaleźć. Ale wiesz co? Właśnie w takich porankach ukrywa się siła. Bo jak umiesz zebrać się z łóżka, ogarnąć twarz, która wygląda jakby przegrała z grawitacją… I mimo wszystko założyć spodnie (tak, nawet te od pizzy) - to, stary, jesteś bohaterem. Bo życie to nie insta story. Tu nie ma filtrów, sztucznego światła ani kawy z napisem „you got this”. Tu jest ty, twoja szklanka z wczoraj, i walka z egzystencją przy 17% baterii. Ale robisz to. Małymi krokami. Z oczami jak panda po rozwodzie, ale z sercem, które nie chce się jeszcze poddać. I to wystarczy. Nie musisz dzisiaj wygrać życia. Wystarczy, że je przeżyjesz - po swojemu, na przekór wszystkiemu, co ci mówi: "Zostań w łóżku, chłopie." Niech ten wtorek wie, że może i jesteś zmęczony, ale nie do zdarcia. Bo nawet jak idziesz wolno, to dalej go robisz. A to, kurwa, więcej niż większość. - Adwokat Diabła