Był dzwonem w jej głowie – budził ją o świcie i nie pozwalał zasnąć nocą… Każdy ton, który w niej wybrzmiewał, nosił jego imię, każde echo niosło obraz jego twarzy… Nie potrzebowała muzyki, bo on był orkiestrą, która grała tylko dla niej… Był wiarą w jej sercu – nie tą zapisaną w księgach, ale tą, która rodzi się z jednego spojrzenia, z dotyku, z milczenia pełnego sensów… Wiarą, która nie wymagała dowodów ani cudów, bo cudem był on sam… Był jej modlitwą i odpowiedzią na modlitwę zarazem… Był dźwiękiem ciszy w jej przestrzeni – tą niepojętą obecnością, którą czuła, nawet gdy nie było go obok… Ciszą, która miała ciężar słów, których nigdy nie wypowiedzieli, i lekkość chwil, których nikt nie mógł im odebrać… On był nie tylko człowiekiem – był wszystkim, co ją kształtowało… Był oddechem, który uczył ją żyć, i raną, która przypominała, że kocha… Był obietnicą, że miłość istnieje naprawdę, i przestrogą, że miłość nigdy nie jest łatwa… I wiedziała jedno – nawet gdyby świat próbował wyrwać go z jej pamięci, nawet gdyby czas starał się zasypać wspomnienia kurzem, nawet gdyby ona sama chciała zapomnieć… on zostanie… Bo ktoś, kto staje się dzwonem w twojej głowie, wiarą w twoim sercu i ciszą w twojej przestrzeni, nie jest już tylko człowiekiem… On staje się losem… Bo… Czasem nie spotykamy ludzi – spotykamy przeznaczenia. Pięknej nocy kochani… Autor W każdej ciszy najgłośniej słychać milczenie. Foto pinterest