Byłaś przy mnie, kiedy ja sam nie chciałem być. Nie odwracałaś wzroku, kiedy mówiłem rzeczy, których się wstydzę. Nie uciekałaś, kiedy znikałem. A nawet kiedy nie dawałem nic — Ty zostawiałaś więcej, niż miałem siły unieść. Kochałaś mój smutek. Nie dlatego, że był piękny, ale dlatego, że był mój. Trzymałaś go jak zranione zwierzę, próbując oswoić go dotykiem. Myślałem wtedy, że trzeba być szalonym, by chcieć kogoś takiego jak ja. Ale Ty nie byłaś szalona. Ty byłaś odważna. Dawałaś mi siebie nawet wtedy, gdy nie miałem pojęcia, jak Cię przyjąć. Zasypiałaś obok mojego chłodu i wierzyłaś, że pewnego dnia się ogrzeję. Ale ja zamiast się otworzyć — budowałem kolejne mury. Zamiast dziękować — milczałem. Bo nie znałem innego języka niż zamknięcie. Dziś, kiedy myślę o Tobie, wiem, że byłaś jak lekarstwo, którego nie umiałem połknąć. Nie dlatego, że nie działało. Tylko dlatego, że wolałem chorować samotnie niż pozwolić sobie pomóc. Nie wiem, gdzie jesteś teraz. Ale mam nadzieję, że ktoś kocha Twój uśmiech tak, jak Ty kochałaś mój smutek. Z taką samą cierpliwością, z jaką czekałaś, aż się obudzę. Choć ja nigdy nie otworzyłem oczu. Z wdzięcznością, którą długo nosiłem w ciszy — Czerwony 🩸