Wpadliśmy na siebie jak dwie iskry w suchym lesie. Nie było czasu na pytania. Nie było miejsca na ostrożność. Była namiętność, jakbyśmy chcieli nadrobić wszystkie samotne noce poprzednich lat. Była bliskość, zanim zdążyliśmy naprawdę się poznać. Pamiętam, jak szybko zaczęliśmy mówić do siebie „my”. Jak szybko Twoja dłoń znalazła się w mojej. Jak łatwo przyszło nam być razem, a jak trudno — wytrzymać przy sobie, kiedy emocje przestały być tylko piękne. Nie zdążyliśmy zbudować mostu, a już podpalaliśmy brzegi. I zanim się zorientowałem… stałem po drugiej stronie, sam, z popiołem w ustach. Może to była chemia. Może to była desperacja. Może po prostu oboje chcieliśmy się zakochać, żeby nie czuć samotności. Ale miłość nie zdążyła się jeszcze narodzić, a już musiała walczyć o przetrwanie. Dziś wiem, że mogło być inaczej. Wolniej. Prawdziwiej. Bez udawania, że znamy się lepiej, niż znaliśmy. Może gdybyśmy dali sobie czas… Ale nie daliśmy. I za to dziś piszę ten list — nie po to, by wracać, ale by przeprosić. Za pośpiech. Za presję. Za to, że zanim się nauczyłem Cię trzymać, już Cię puszczałem. Z bólem, który przyszedł po zbyt szybkim „kocham” i z wdzięcznością, że choć krótko — byliśmy sobą naprawdę, Czerwony 🩸