Pewnego dnia po prostu wstałem. Bez melodramatu. Bez jebanych fanfar.
Telefon wyciszony, zero powiadomień. Cisza.
Świt jeszcze przecierał oczy, a ja już byłem w butach, w dresie, z głową pełną myśli, które przez lata miażdżyły mi serce jak walec.
I nie wziąłem ze sobą nikogo.
Tylko tego dzieciaka, co kiedyś siedział w kącie z rozbitym kolanem i duszą w strzępach, bo nikt nie zauważył, że nie płacze z bólu – tylko z samotności.
Zabrałem go. Bo zasłużył, kurwa, żeby w końcu ktoś go potrzymał za rękę. Nawet jeśli tym kimś miałem być ja sam.
A potem wziąłem jeszcze tego kota – tak, pierdolonego dachowca – co zawsze był nie na miejscu. Którego każdy przeganiał, a on i tak wracał. Bo może wierzył, że w końcu ktoś go przytuli, a nie przegoni.
I ruszyliśmy.
Nie wiedziałem dokąd. Ale też, szczerze? To pierwszy raz w życiu, kiedy nie musiałem tego wiedzieć.
Las, pola, opustoszałe drogi – wszystko pachniało wolnością. Nie ucieczką. Kurwa, nie. Wolnością.
Wolnością od głosów w głowie, co mówiły: „Nie dasz rady.”
„Za późno.”
„Nie jesteś wystarczający.”
Wiesz co? Spierdalajcie. Dałem radę. Idę.
Po drodze dołączyli inni. Dzieciaki, które nikt nie słuchał. Psy, które ktoś zostawił przy drodze z łańcuchem jeszcze przy szyi.
Każdy miał w oczach to samo: „Chcę żyć. Prawdziwie.”
I każdy, kto miał odwagę wstać z kolan – szedł z nami.
Nie było łatwo. Kurwa, nie było.
Były momenty, kiedy myślałem, że zawrócę. Ale ten chłopak w środku mnie… On już za długo był sam, żeby teraz znowu go zostawić.
Nie tym razem.
I tak szliśmy.
Aż dotarliśmy.
Nie do raju. Nie do jakiegoś pierdolonego bajkowego miejsca.
Ale do przestrzeni, gdzie można było oddychać.
Gdzie nikt nie mówił ci, kim masz być.
Gdzie każdy mógł w końcu zdjąć maskę, rozsiąść się na trawie, spojrzeć w niebo i powiedzieć:
„Jestem. I to, kurwa, wystarczy.”
I było dobrze.
Nie idealnie. Ale prawdziwie.
I czasem, jak patrzę w to niebo, to myślę o tych, co zostali.
Co bali się wyjść.
Co nie wierzyli, że mogą coś zmienić.
I mam tylko jedno do powiedzenia:
Zbieraj się, bracie.
Zbieraj się, siostro.
Życie nie poczeka, aż przestaniesz się bać.
Ale jak ruszysz… to znajdziesz nas po śladach.
Idziemy dalej. I mamy miejsce. Dla ciebie też.
- Adwokat Diabła