Ostatnio znowu wróciło to gówno... Nie wiem, czy to depresja, czy zmęczenie życiem, ale czuję się jakby ktoś wrzucił mnie z powrotem do jebanego błota. Nic mnie nie cieszy. Nic mi się nie chce. Wstaję rano i pierwsze, co mam w głowie, to „po co?”. Zrobię kawę – wyleję ją na stół, i zamiast powiedzieć „zdarza się”, to mam ochotę rozjebać wszystko, bo przecież znowu coś spierdolone. Obiecam coś komuś, nie zrobię – i już czuję się jak najgorszy śmieć. Jakby cały świat miał do mnie pretensje, a ja sam sobie jestem sądem, prokuratorem i katem. Czasem się zastanawiam, czy coś ze mną nie tak. Ale potem sobie przypominam: to tylko myśli. To nie ja. Bo wiesz co? Nie poddaję się. Kurwa, nie tym razem. Może i życie mi teraz nie daje forów, może i ledwo się zbieram z łóżka, może i czuję się winny za każdą pierdołę, ale mam w sobie ten pierwiastek ognia, który się nie daje zgasić. To nie jest czas, żeby się rozjebać. To jest czas, żeby wstać, otrzepać się i powiedzieć sobie w lustrze: "Nie jesteś słaby, jesteś w trakcie najtrudniejszej bitwy – tej o samego siebie. I jeszcze wygrasz." Nie musisz dzisiaj być 100%. Nie musisz być idealny. Wystarczy, że zrobisz jeden, pierdolony krok. Mały. Niewidoczny dla innych. Ale ogromny dla Ciebie. Wstałeś z łóżka? To już zwycięstwo. Wypiłeś wodę? Brawo. Oddychałeś mimo chaosu w głowie? Szacun. Jeszcze się odrodzisz. Jeszcze będzie Cię pełno. Ale najpierw – nie przestawaj walczyć. Bo kurwa warto. Bo Ty jesteś wart. - Adwokat Diabła