Pamiętam ten moment jak dziś. Siedziałem na zimnym parapecie, z paczką tanich papierosów, w mieszkaniu, które bardziej przypominało klatkę niż dom. Kolacja? Chleb z pasztetem i herbata z cukrem, bo na mleko już nie starczyło. Praca? Taka, że budziłem się z bólem brzucha, a wracałem bez sił, czując się jak śmieć. I wtedy do mnie dotarło: kurwa, to nie może być wszystko. To nie może być moje życie. Bo ile można udawać, że wszystko gra, kiedy wewnątrz masz krzyk? Ile razy można przymykać oczy, że ktoś Cię gasi, umniejsza, traktuje jak tło? Ile razy jeszcze przeproszę za to, że istnieję? Nie. W którymś momencie trzeba jebnąć pięścią w stół i powiedzieć: dość. Nie jestem tu po to, żeby być wygodnym dla innych. Nie jestem dywanem, po którym każdy może przejść w zabłoconych butach. Zacząłem od siebie. Małe rzeczy. Ciepły posiłek. Jeden życzliwy człowiek obok. Uczciwa rozmowa. Cisza bez napięcia. I powoli uczyłem się... że zasługuję. Na szacunek. Na światło. Na dobre emocje. Nie wszystko zmienisz od razu. Ale jedno musisz zapamiętać: nigdy nie godź się na życie, które Cię niszczy. Nie tłumacz chujowego traktowania „bo to rodzina”, „bo on/ona miał/a ciężki dzień”, „bo tak już jest”. Nie jest. To Ty ustalasz granice. To Ty masz być najważniejszym człowiekiem dla samego siebie. Bo ludzie się zmieniają. Odchodzą. Zawodzą. I nagle zostajesz sam ze swoim sumieniem, sercem i tym, co z siebie zrobiłeś. Więc... Przyzwyczajaj się do dobra. Do czułości bez haczyka. Do uśmiechu bez fałszu. Do słów, za którymi stoi prawda. Do ludzi, którzy chcą być – nie muszą. Dbaj o siebie. Tak, żebyś już nigdy nie pozwolił nikomu wejść w Twoje życie z brudnym sumieniem i jeszcze zostawić tam syf. Bo Twój dom… To Ty. I kurwa – zasługujesz, żeby był jasny, ciepły i bezpieczny. - Adwokat Diabła