Wstałem dziś rano i nie miałem ochoty na absolutnie nic. Serio. Leżałem jak kłoda, gapiłem się w sufit i myślałem: po co w ogóle się ruszać?. Ale wiesz co? Przypomniałem sobie, kim byłem rok temu. Zj*bany psychicznie, wiecznie zmęczony, bez kasy, bez planu. Zero wiary w siebie. A mimo to, dzień po dniu, wstawałem. Czasem tylko po to, żeby nie zwariować. Ale wstawałem. I dzisiaj? Dzisiaj też mi się nie chciało. Ale zrobiłem kawę, popatrzyłem w lustro i powiedziałem do siebie: Kurwa, jeszcze raz. Jeszcze jeden dzień. Dla siebie. Dla tych marzeń, które kiedyś wydawały się śmieszne. Bo wiesz, nikt nie przyjdzie i nie powie: Ej, tu masz zajebiste życie, trzymaj. Nikt ci nie poda szczęścia na talerzu. Ale możesz sam je sobie zbudować. Z bólu. Ze zmęczenia. Z tych pierdolonych chwil, kiedy myślisz, że już nie dasz rady. I to jest właśnie moc - wstajesz mimo wszystko. Dajesz z siebie choćby 10%, ale dajesz. Budujesz siebie z kawałków. I nagle, któregoś dnia… czujesz, że żyjesz. Że to wszystko miało sens. Więc jeśli dziś czytasz to w niedzielny poranek, scrollujesz i szukasz znaku - to jest ten znak. Wstań. Ogarnij się. Zrób choć jedną małą rzecz dla siebie. Nie musisz być idealny. Musisz być prawdziwy. Bo prawda jest taka: możesz więcej niż myślisz. Tylko musisz w to uwierzyć. Nawet jeśli teraz jeszcze nie wierzysz. Działaj, kurwa. To jest Twój czas. Nie jutro. Dziś. - Adwokat Diabła