Wyszedłem biegać. Nie, nie dlatego, że nagle pokochałem sport. Nie dlatego, że miałem nowy plan treningowy z Instagrama. Wyszedłem, bo miałem dość. Siebie. Swojej wymówki. Swojego stania w miejscu. Pierwsze 200 metrów? Myślałem, że umrę. Po 500 – miałem ochotę zadzwonić po karetkę. Ale nie zadzwoniłem. Bo coś się we mnie odpaliło. Zrozumiałem jedno: Albo będę biegał za swoimi marzeniami, albo całe życie będę patrzył, jak inni je doganiają. I wiesz co? Może ich jeszcze nie dogoniłem… Ale już kurwa nie stoję w miejscu. Z każdym krokiem – lżej. Z każdym potem – mniej tej starej wersji mnie. Bo tak to działa, stary. Nie musisz być gotowy. Nie musisz mieć planu. Masz mieć dość odkładania życia na potem. Ruszasz. I już jesteś dalej niż wszyscy, którzy tylko pierdolą o zmianie. Więc nawet jak nie dogonisz marzeń – to schudniesz. Psychicznie, fizycznie, życiowo. A może po drodze okaże się, że to marzenia zaczynają gonić Ciebie? - Adwokat Diabła