📍Auto zaparkowane gdzieś pod blokiem. Noc. Cisza. Silnik zgasł. Siedzę i patrzę się w szybę. Nie chce mi się kurwa nic. Wiesz, są takie dni, że życie przyciska cię do ziemi jakbyś był śmieciem. Że niby jesteś facetem, masz ogarniać, masz nie jęczeć, a jednak siedzisz z tym jebanym ciężarem w klatce piersiowej i nie wiesz, czy to depresja, czy po prostu świat cię przerósł. Czasem nie ma komu powiedzieć, że już masz dość. Że nie masz siły, że pierdolisz wszystko. Czasem nawet nie masz do kogo zadzwonić, żeby po prostu ktoś powiedział: „Ej, jeszcze będzie dobrze.” Ale wiesz co? Ja się kiedyś obudziłem w takim stanie, że nie chciało mi się oddychać. I wtedy pomyślałem: Albo wstajesz i walczysz, albo zostajesz w tym gównie do końca życia. Nie mówię, że będzie łatwo. Będzie cholernie ciężko. Będziesz klął, płakał po cichu w kiblu i udawał, że wszystko gra. Ale pewnego dnia... jeden mały krok — rano wstaniesz, zrobisz kawę i nie przewrócisz się z powrotem na łóżko. I to będzie pierwszy wygrany dzień. Może zrobisz dziesięć pompek. Może po prostu umyjesz zęby. Może pójdziesz na spacer bez celu. To nie musi być od razu rewolucja. To może być pierdolony mikrostart. Ale z niego zbudujesz fundament. Bo prawda jest taka: Nie musisz być gotowy. Musisz po prostu nie przestać próbować. Więc jak masz dziś dzień z dupy – to dobrze. Bo właśnie w takie dni zaczynają się prawdziwe przemiany. Nie wtedy, gdy świeci słońce. Tylko wtedy, kiedy ciemno i masz ochotę się poddać. To wtedy zapala się w środku ogień. Mały. Ledwo widoczny. Ale kurwa – TWÓJ. Złap się tej iskry. I nie puszczaj. - Adwokat Diabła