Pamiętam taki moment w swoim życiu, kiedy siedziałem na kanapie i wpatrywałem się w sufit. Myślałem: „Dobra, jeszcze trochę poczekam. Może się samo ułoży. Może ktoś mi pomoże. Może…” – i tak w kółko. Tylko że te „może” zamieniły się w miesiące. A miesiące w lata. I nagle obudziłem się w tym samym miejscu, w którym byłem, tylko starszy i jeszcze bardziej wkurwiony na siebie. Wtedy mnie jebnęło w głowę: nikt, kurwa, nie przyjdzie mnie uratować. Żaden lepszy czas, żaden „magiczny moment” nie istnieje. To ja muszę wziąć stery. Teraz. Wstałem, choć nawet nie wiedziałem, od czego zacząć. Pierwszy krok był śmiesznie mały, ale wiesz co? To był krok. I to wystarczyło, żeby coś ruszyło. Bo życie to nie jest cholerny autobus, który podjedzie pod Twój dom, jak wystarczająco długo poczekasz. To jest tor wyścigowy, na który musisz sam wjechać, nawet jak masz tylko rower. Więc zamiast siedzieć i czekać na cud – wstań, zrób cokolwiek. Pomyśl, czego chcesz, i zacznij grzebać, szukać, uczyć się, działać. Bo inaczej obudzisz się za kilka lat, patrząc w lustro i pytając: „Dlaczego, kurwa, nic się nie zmieniło?” A odpowiedź będzie prosta – bo nie ruszyłeś dupy. - Adwokat Diabła