Pamiętam ten moment, kiedy pierwszy raz zrobiłem coś po swojemu, a nie pod ludzi. I, kurwa, nagle się okazało, że część „znajomych” zniknęła szybciej niż piwo na grillu. Najpierw myślałem: co jest? Może przesadziłem? A potem zrozumiałem: to nie ja się zmieniłem – to oni zobaczyli prawdziwego mnie. I wiesz co? To jest zajebiste. Bo jak wszyscy Cię klepią po plecach, to znaczy, że jesteś rozpuszczonym kisielem. Bez smaku, bez charakteru. A Ty masz być, stary, jak kawa o piątej rano po nieprzespanej nocy – mocny, gorzki, taki, co stawia do pionu. Nie do każdego gustu. I bardzo dobrze. Niech patrzą spode łba, niech pierdolą za plecami, że „mu odjebało”. Niech przewracają oczami, bo znowu robisz coś, czego oni się boją. Bo prawda jest taka – barany zawsze będą w stadzie. Wilk chodzi sam. A Ty? Ty idź dalej. Jak się zatrzymasz, to tylko po to, żeby poprawić mankiet koszuli albo zaciągnąć się tym dymem, który oni czują z kilometra. Nie tłumacz się. Nie przepraszaj za to, że rośniesz. Bo ludzi boli Twój ogień, gdy ich własny od dawna wygasł. I pamiętaj – jak zaczniesz wygrywać, to pierwsze strzały polecą w Twoje plecy. Bo w oczy Ci tego nie powiedzą. Nie mają jaj. Będą szeptać, knuć, modlić się o Twój upadek. A Ty, stary, rób swoje. Niech się duszą w tym, że nie nadążają nawet za Twoim cieniem. A jak będą mówić Twoje nazwisko? Niech powtarzają je tak często, aż sami się w nim zadławią. Bo przyjdzie dzień, kiedy usłyszą je tam, gdzie nawet nie marzyli, że dotrzesz. - Adwokat Diabła